Kiedy dzieci w Sandavágur kończą lekcje w szkole, zbiegają po szerokich, czerwonych schodach prosto do wyjścia i, chcąc, nie chcąc, patrzą na taką scenę: naga kobieta z długimi, czarnymi włosami biegnie za mężczyzną, który jedzie na koniu. Ona wyciąga w jego stronę ramiona, on trzyma w ręku jej ubranie. Wyglądałoby to na młodzieńczy psikus, ale jest w tej scenie coś dziwnego. Chłopak na koniu się nie cieszy. Jest przerażony. Bo wie, że jeśli ona go dopadnie, to będzie tego żałował do końca życia.
Tekst i zdjęcia: Urszula Chylaszek
Malowidło na szkolnej ścianie przedstawia jedną z wielu lokalnych legend ohuldafólk. To dosłownie „ukryci ludzie”, nazywani też szarymi. Podobno ich skóra jest szara, mieszkają w skałach i mają 2-3 metrów wzrostu. Podobno boją się kościołów i elektryczności. Podobno – bo mało kto ich widział, ale nawet ci, którzy nie widzieli, wierzą.
Eljana nie wątpi w ich istnienie. Mieszka na północnej wyspie Kunoy, Ma 29 lat, mnóstwo talentów, a w domu mini zoo. Kiedy nakarmi już wszystkie węże, oddaje się licznym pasjom, na przykład aktorstwu. Należy do lokalnej grupy teatralnej i kiedyś grała szarą kobietę. Jej precyzyjna stylizacja na długo została w pamięci widzów.
– To była legenda z Kunoy, o mężczyźnie, który mieszkał po drugiej stronie wyspy. Miał na imię Rasmus i pewnego dnia wybrał się łodzią do Tórshavn. Po drodze musiał przeczekać złą pogodę w innym porcie i tam poznał szarą kobietę. Ona zwabiła go do jaskini gdzie współżyli. Zaszła w ciążę i przeniosła się do wioski Rasmusa. Ale on tam nie mieszkał sam, bo miał już swoją ludzką rodzinę i tu pojawia się konflikt. Strasznie dużo krzyczałam na scenie, kłóciliśmy się z moim partnerem, który grał Rasmusa. Dla szarej kobiety to było frustrujące, że nie może mieć tego mężczyzny tylko dla siebie.
Podobnych historii Eljana ma więcej:
– Pamiętam, że jak byłam mała i zarzynaliśmy owcę w piwnicy, to po odcięciu głowy trzeba było nią lekko uderzyć trzy razy o podłogę. Na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że to owca szarych ludzi. Takie uderzenie przenosiło prawo własności na nas. Gdybyśmy tego nie zrobili, huldafólk mogliby przyjść i rzucić na nasz dom zaklęcie. Farerowie szanują szarych ludzi, nie chcą im wchodzić w drogę.Brat mojej babci mówił, że mieszkali u nich w piwnicy. Ja nawet tego nie podważałam, przyjęłam to jako fakt. Tak jak to, że codziennie zabierali babci druty na których robiła swetry. Co wieczór odkładała je na stole w kuchni, a rano musiała po nie schodzić do piwnicy. Nawet jeżeli to była sprawka dziadka, który wkręcał babcię to i tak fajnie, że mu się chciało.
Eljana nigdy nie widziała szarych ludzi, ale kiedy chodzi po górach to czuje ich obecność. Na Kunoy jest kilka miejsc, które są z nimi związane. Jeżeli wiadomo, że jakaś skała jest domem szarych ludzi, to nie wolno jej niszczyć ani nawet się tam bawić, żeby ich nie drażnić.
– Są takie dwie zrośnięte skały, z dziurą pomiędzy nimi. Jak się przez nią przejdzie, to podobno umiera się do roku. Ja to zrobiłam kilka lat temu, więc to akurat nieprawda. Ale jest też skała, która wygląda jak ławka. Mówi się, że jeżeli mężczyzna na niej usiądzie, to nigdy się nie ożeni. Ci z naszej wioski, którzy na niej siadali, nigdy się nie ożenili.
Jest też miejsce, którego nie odważę się sprawdzić sama. Kamienny krąg, gdzie ponoć słychać nocą dziwne głosy. Mam stale w głowie to, co mówią starsi ludzie we wsi. Wielu naprawdę w to wierzy.
Ludzie mówią, że dziś trudniej zobaczyć huldafólk. To przez nadmiar elektroniki, one nie lubią technologii. Ale bywa, że sami przychodzą do ludzi i proszą o pomoc. Babcia Eljany opowiadała, że we wsi była kiedyś jedna akuszerka. Którejś nocy zapukali do jej domu obcy. Zawiązali jej na oczach opaskę i zaprowadzili do swoich. Miała odebrać poród jednej z szarych kobiet. Po wszystkim odprowadzili ją z powrotem do domu.
Wielu wierzy, ale nie brakuje też sceptyków, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia. Jednym z nich był miejscowy dziennikarz, który kilka lat temu chciał obalić mit. Znał dwie osoby, które twierdziły, że widzą szarych ludzi. Poszedł z nimi w góry i czekał co się wydarzy. Wybrał najbardziej nawiedzone miejsce, w którym rzekomo najłatwiej ich zobaczyć. Te dwie osoby się wcześniej nie znały, nie mogły niczego ukartować. Tym bardziej, że nie znały celu wyprawy. W trakcie wędrówki, nagle niemal równocześnie spojrzały w tę samą stronę i zaczęły komentować grupę ludzi w oddali. „Może idą na pogrzeb albo wesele?” – zgadywali między sobą. Dziennikarz zbaraniał. Niczego nie zobaczył. I wtedy uwierzył.
Huldafólk towarzyszą Farerom nieprzerwanie od początku. Żyją w równoległym świecie, z którego rzadko wychodzą. Schowane w skałach, przetrwały chrzest wysp i nadal mają się świetnie mimo głębokiej religijności mieszkańców archipelagu. Właściwą drogę w życiu wyznacza protestantyzm i ogromne przywiązanie do tradycji, ale to wcale nie przeszkadza kultywować wierzeń pogańskich. Przeciwnie, dowodem na niezwykłą symbiozę niech będzie fakt, że pojawienie się pierwszych „ukrytych ludzi” według niektórych podań jest związane z Biblią – a konkretnie z Adamem i Ewą, którzy byli rodzicami wszystkich ludzi; zarówno tych ukrytych jak i tych widocznych.
Legenda ze szkolnej ściany w Sandavágur mówi o tym jak pewien chłopak ukradł szarej kobiecie jej suknię, kiedy kąpała się w morzu. Chciał sprawdzić, czy jej tkanina ma magiczną moc. Kobieta się rozzłościła i zaczęła go gonić. Chłopak schował się w kościele, bo wiedział, że ona tam nie wejdzie.Ostatecznie i tak go dopadła i odzyskała swoją suknię, a on został za to ukarany. Do końca życia przydarzały mu się dziwne rzeczy. Żył, ale w ciągłym niepokoju. I pewnie już nigdy więcej nie odważył się drażnić nikogo z huldafólk. Morał? Brak. Farerskie legendy rzadko go posiadają.